Dramat emerytalny Polaków. Policzyłem: jeśli nie odkładasz na przyszłość, to lepiej zacznij

Po przeczytaniu tego tekstu powinieneś natychmiast założyć sobie konto emerytalne i sprawdzić, jak podwyższyć składki ZUS. Tak, przez chwilę będzie ciężej, może nie kupisz sobie air fryera albo wypasionego ekspresu do kawy. Ale dzięki temu na starość będziesz miał co jeść i pić, a nie będziesz klepać biedę. I to nie jest ani żart, ani przesada. Ostatnio głośno mówi się o emeryturach. Coraz więcej ekspertów twierdzi, że powinniśmy więcej płacić na ZUS, bo będzie ciężko. A przedsiębiorcy to w ogóle na swoje emerytury nie zarobią. Z drugiej strony dowiadujemy się, że w zasadzie to i tak nasze emerytury będą tak niskie, że nie wystarczą na przeżycie. Gdzie w tym prawda? Niestety wszędzie. Ale jak się w tym połapać? Zacznijmy od tego, że każda osoba zatrudniona na etacie i każdy przedsiębiorca płacą składki ZUS. I z jednej strony faktycznie każdy ma w Zakładzie swoje konto, na które wpływają pieniądze. One są teoretycznie jego, ale w praktyce system jest zbudowany tak, że z bieżących składek wypłacane są świadczenia dla obecnych emerytów. System sam się finansuje. ZUS nie ma skarbca, w którym odkłada banknoty wpłacane przez pracujących. On te pieniądze od razu wydaje. Problem polega na tym, że liczba emerytów w Polsce rośnie, zaś liczba osób pracujących będzie spadać. To jest pewnik, bo ludzie żyją coraz dłużej, jednocześnie liczba Polaków spada. Po prostu rodzi się nam za mało dzieci, by zastępować ludzi umierających. Oto, jakie będą przyszłe emerytury Prognozy mówią wyraźnie, że za 20-30 lat wysokość świadczeń emerytalnych wyniesie 1/3 ostatniej pensji. Z taką kwotą, starając się utrzymać dotychczasowy poziom życia, pieniędzy wystarczy nam zaledwie do 10. dnia każdego miesiąca. Pomyśl: zarabiasz dziś, powiedzmy, 6000 złotych? Na emeryturze dostaniesz 2000 zł. Z czego to wynika? 10 lat temu w Polsce było niecałe 5 mln emerytów, dzisiaj świadczenia z ZUS pobiera ponad 6 mln osób. Na koniec 2024 roku mieliśmy ok. 17 milionów osób aktywnych zawodowo, z czego co piąty pracuje we własnej firmie. ZUS i GUS wyliczyły, że w 2023 roku na jednego emeryta przypadało ok. 1,4 osoby pracującej. Ale w 2020 roku było to 2,5 osoby. Jeśli nic się nie zmieni, to 2050 roku na jednego emeryta przypadnie mniej niż 1 osoba pracująca. Co to oznacza? Niedawno na emeryturę jednego człowieka składało się ponad dwóch pracujących, potem półtora. Teraz trochę więcej, bo wzrosła liczba pracujących. Ale za 25 lat jeden człowiek pracujący będzie musiał zarobić na swoją pensję i na jedną emeryturę dla kogo innego. System tego nie wytrzyma. – Panujący w Polsce system emerytalny to tzw. system repartycyjny. Oznacza to, że emerytury biorą się ze składek wpłacanych przez osoby pracujące. Dla takiego mechanizmu największym zagrożeniem są zmiany demograficzne, które obserwujemy w ostatnich latach. Populacja kurczy się i starzeje. Niska liczba urodzeń w 2023 r. to równie niewielka liczba osób wchodzących na rynek pracy w 2043 r. Według GUS, obecnie na 1 emeryta pracuje 1,8 osoby w wieku produkcyjnym – tłumaczy Sławek Bełz, dyrektor sprzedaży agencyjnej Prudential w Polsce. Natomiast za 20 lat, kiedy na emeryturę będą przechodzić osoby urodzone w latach 80. XX w., na 1 emeryta przypadać będzie już tylko 1,2 osoby w wieku produkcyjnym. W efekcie wysokość emerytury będzie niższa niż obecnie. To w połączeniu z rosnącą długością życia skutkuje wieloletnią, trwającą nawet ponad 20 lat emeryturą pełną trudności z utrzymaniem dotychczasowego poziomu życia – dodaje. Emerytury kobiet: jeszcze większy dramat W najtrudniejszej sytuacji są kobiety. Dlaczego? Bo żyją dłużej, mniej zarabiają, mają mniejszy staż pracy i płacą mniej składek. Do tego mają niższy wiek emerytalny. Wszystko to składa się na ich wyjątkowo niskie świadczenia.  Kobiety statystycznie zarabiają mniej niż mężczyźni. Według danych Eurostat luka płacowa, a więc różnica między wynagrodzeniem mężczyzn i kobiet, w Polsce jest jedną z najniższych w Unii Europejskiej. Wciąż jednak wynosi 7,8 proc. Niższe zarobki, w połączeniu z większą liczbą okresów nieskładkowych (np. w trakcie opieki nad dzieckiem lub nad rodzicami), powodują przerwy w karierze zawodowej, niższe pensje, a przez to niższe emerytury. Średnie świadczenie wypłacane przez ZUS po waloryzacji w marcu 2024 r. wyniosło 3 789,60 zł, przy czym przeciętna emerytura mężczyzn to 4 674,51 zł brutto, a kobiet – 3 208,70 zł brutto. To prawie 1 500 zł mniej miesięcznie, a w skali roku – ponad 17 500 zł. Ponadto, z danych GUS wynika, że emeryturę nie większą niż 2 600 zł pobiera 37,6 proc. kobiet w Polsce. Tylko 12,6 proc. ma emeryturę w wysokości 5000 zł lub więcej. Do tego dochodzą prognozy ZUS, wskazujące na to, że wysokość świadczeń z roku na rok maleje – i dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Panie mają też to "nieszczęście", że żyją dłużej od panów. Mężczyzna kończący w 2022 roku 60 lat ma przed sobą jeszcze 18,7 lat, czyli dożyje 78,7 roku życia. Na emeryturę przejdzie za 5 lat – spędzi na niej więc 13,7 lat. Z kolei kobieta kończąca w

Lut 6, 2025 - 11:24
 0
Dramat emerytalny Polaków. Policzyłem: jeśli nie odkładasz na przyszłość, to lepiej zacznij
Po przeczytaniu tego tekstu powinieneś natychmiast założyć sobie konto emerytalne i sprawdzić, jak podwyższyć składki ZUS. Tak, przez chwilę będzie ciężej, może nie kupisz sobie air fryera albo wypasionego ekspresu do kawy. Ale dzięki temu na starość będziesz miał co jeść i pić, a nie będziesz klepać biedę. I to nie jest ani żart, ani przesada. Ostatnio głośno mówi się o emeryturach. Coraz więcej ekspertów twierdzi, że powinniśmy więcej płacić na ZUS, bo będzie ciężko. A przedsiębiorcy to w ogóle na swoje emerytury nie zarobią. Z drugiej strony dowiadujemy się, że w zasadzie to i tak nasze emerytury będą tak niskie, że nie wystarczą na przeżycie. Gdzie w tym prawda? Niestety wszędzie. Ale jak się w tym połapać? Zacznijmy od tego, że każda osoba zatrudniona na etacie i każdy przedsiębiorca płacą składki ZUS. I z jednej strony faktycznie każdy ma w Zakładzie swoje konto, na które wpływają pieniądze. One są teoretycznie jego, ale w praktyce system jest zbudowany tak, że z bieżących składek wypłacane są świadczenia dla obecnych emerytów. System sam się finansuje. ZUS nie ma skarbca, w którym odkłada banknoty wpłacane przez pracujących. On te pieniądze od razu wydaje. Problem polega na tym, że liczba emerytów w Polsce rośnie, zaś liczba osób pracujących będzie spadać. To jest pewnik, bo ludzie żyją coraz dłużej, jednocześnie liczba Polaków spada. Po prostu rodzi się nam za mało dzieci, by zastępować ludzi umierających. Oto, jakie będą przyszłe emerytury Prognozy mówią wyraźnie, że za 20-30 lat wysokość świadczeń emerytalnych wyniesie 1/3 ostatniej pensji. Z taką kwotą, starając się utrzymać dotychczasowy poziom życia, pieniędzy wystarczy nam zaledwie do 10. dnia każdego miesiąca. Pomyśl: zarabiasz dziś, powiedzmy, 6000 złotych? Na emeryturze dostaniesz 2000 zł. Z czego to wynika? 10 lat temu w Polsce było niecałe 5 mln emerytów, dzisiaj świadczenia z ZUS pobiera ponad 6 mln osób. Na koniec 2024 roku mieliśmy ok. 17 milionów osób aktywnych zawodowo, z czego co piąty pracuje we własnej firmie. ZUS i GUS wyliczyły, że w 2023 roku na jednego emeryta przypadało ok. 1,4 osoby pracującej. Ale w 2020 roku było to 2,5 osoby. Jeśli nic się nie zmieni, to 2050 roku na jednego emeryta przypadnie mniej niż 1 osoba pracująca. Co to oznacza? Niedawno na emeryturę jednego człowieka składało się ponad dwóch pracujących, potem półtora. Teraz trochę więcej, bo wzrosła liczba pracujących. Ale za 25 lat jeden człowiek pracujący będzie musiał zarobić na swoją pensję i na jedną emeryturę dla kogo innego. System tego nie wytrzyma. – Panujący w Polsce system emerytalny to tzw. system repartycyjny. Oznacza to, że emerytury biorą się ze składek wpłacanych przez osoby pracujące. Dla takiego mechanizmu największym zagrożeniem są zmiany demograficzne, które obserwujemy w ostatnich latach. Populacja kurczy się i starzeje. Niska liczba urodzeń w 2023 r. to równie niewielka liczba osób wchodzących na rynek pracy w 2043 r. Według GUS, obecnie na 1 emeryta pracuje 1,8 osoby w wieku produkcyjnym – tłumaczy Sławek Bełz, dyrektor sprzedaży agencyjnej Prudential w Polsce. Natomiast za 20 lat, kiedy na emeryturę będą przechodzić osoby urodzone w latach 80. XX w., na 1 emeryta przypadać będzie już tylko 1,2 osoby w wieku produkcyjnym. W efekcie wysokość emerytury będzie niższa niż obecnie. To w połączeniu z rosnącą długością życia skutkuje wieloletnią, trwającą nawet ponad 20 lat emeryturą pełną trudności z utrzymaniem dotychczasowego poziomu życia – dodaje. Emerytury kobiet: jeszcze większy dramat W najtrudniejszej sytuacji są kobiety. Dlaczego? Bo żyją dłużej, mniej zarabiają, mają mniejszy staż pracy i płacą mniej składek. Do tego mają niższy wiek emerytalny. Wszystko to składa się na ich wyjątkowo niskie świadczenia.  Kobiety statystycznie zarabiają mniej niż mężczyźni. Według danych Eurostat luka płacowa, a więc różnica między wynagrodzeniem mężczyzn i kobiet, w Polsce jest jedną z najniższych w Unii Europejskiej. Wciąż jednak wynosi 7,8 proc. Niższe zarobki, w połączeniu z większą liczbą okresów nieskładkowych (np. w trakcie opieki nad dzieckiem lub nad rodzicami), powodują przerwy w karierze zawodowej, niższe pensje, a przez to niższe emerytury. Średnie świadczenie wypłacane przez ZUS po waloryzacji w marcu 2024 r. wyniosło 3 789,60 zł, przy czym przeciętna emerytura mężczyzn to 4 674,51 zł brutto, a kobiet – 3 208,70 zł brutto. To prawie 1 500 zł mniej miesięcznie, a w skali roku – ponad 17 500 zł. Ponadto, z danych GUS wynika, że emeryturę nie większą niż 2 600 zł pobiera 37,6 proc. kobiet w Polsce. Tylko 12,6 proc. ma emeryturę w wysokości 5000 zł lub więcej. Do tego dochodzą prognozy ZUS, wskazujące na to, że wysokość świadczeń z roku na rok maleje – i dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Panie mają też to "nieszczęście", że żyją dłużej od panów. Mężczyzna kończący w 2022 roku 60 lat ma przed sobą jeszcze 18,7 lat, czyli dożyje 78,7 roku życia. Na emeryturę przejdzie za 5 lat – spędzi na niej więc 13,7 lat. Z kolei kobieta kończąca w 2022 roku 60 lat ma przed sobą jeszcze 23,6 lat życia i tyle samo czasu spędzi na emeryturze – to 9,9 lat dłużej niż przeciętny mężczyzna. Jej składki muszą starczyć na dłużej, więc będą mniej hojnie wypłacane. Problem pogłębiają statystycznie niższe zarobki oraz okresy bezskładkowe, które mają bezpośredni wpływ na wysokość świadczeń. Jak pokazują wyliczenia Pru, nie jest to trudne, jeżeli zacznie się odpowiednio wcześnie. By zwiększyć swoją emeryturę o 2000 zł miesięcznie i zgromadzić kapitał o wartości 480 tys. zł, 30-latka powinna odkładać 538 zł, 40-latka – 1164 zł, a 50-latka – aż 3071 zł.  I jak w tym wszystkim da sobie radę ZUS? Przecież nie damy rady obciążyć przyszłych pracowników takimi składkami, by pieniędzy wystarczyło dla wszystkich emerytów. I oczywiście nie jest to wina emerytów, którzy uczciwie pracowali i płacili składki. Oni po prostu muszą dostać to, co wypracowali. Zresztą i tak nie dostają, bo emerytury w Polsce są po prostu piekielnie niskie. W tej chwili sytuację ratują nam pracujący w Polsce obcokrajowcy. Bezrobocie jest niskie, rynek pracy jest w stanie zassać każdego chętnego. Grubo ponad milion pracujących w Polsce Ukraińców, Białorusinów i przedstawicieli innych narodowości płaci składki i zasila kasę ZUS poważnymi pieniędzmi. Mamy dane z lat poprzednich. Po trzech kwartałach 2024 stało się jasne, że ZUS zarobi ok. 400 mld złotych i nie będzie potrzebował z budżetu 73, ale ok. 66 miliardów złotych. W 2023 roku ZUS spokojnie zrezygnował z 13 miliardów dopłaty od państwa. Ale to nie znaczy, że system się sfinansował. ZUS musiał i tak dostać 51,7 miliardów z budżetu. A będzie jeszcze gorzej. Nic więc dziwnego, że rząd intensywnie pracuje nad tym, by składki ZUS płaciło coraz więcej ludzi. Na cenzurowanym znaleźli się więc ci, którzy składki płacą stosunkowo niskie albo nie płacą ich w ogóle. Wróg numer 1: przedsiębiorcy Z niedawnego słynnego raportu dla ZUS wynika, że składki płacone przez przedsiębiorców nie wystarczą im na emeryturę minimalną. Jak wyrobią 20 (kobiety) i 25 lat pracy (mężczyźni), to do ich świadczeń będzie musiało dokładać państwo. A oni sami będą mieli głodowe świadczenia. Wychodzi na to, że obecnie zdecydowana większość przedsiębiorców nie płaci ani grosza ponad to, co płacić musi. Jeśli wierzyć raportowi (a nie mamy powodów, by nie ufać jego autorom), przedsiębiorcy płacą po prostu za mało. Zresztą zestawiając ich dochody z dochodami pracownika na etacie, wychodzi że płacą oni o wiele mniejsze składki. Mniej wrzucają do systemu i mniej z niego dostaną.  Prawda jest jednak taka, że w Polsce mamy mnóstwo ludzi "wypchniętych" na umowy B2B. Czyli takich, które nie mają etatu, ale działają jako jednoosoobowe firmy, jednocześnie robiąc dokładnie to, co robiłyby na etacie. Dzięki temu samozatrudnieni płacą niższe składki ZUS, oszczędza też pracodawca, bo składek nie płaci żadnych. Wróg nr 2: freelancerzy Tu sytuacja jest inna. Osoby zatrudnione na umowę o dzieło albo zlecenie de facto nie płacą składek emerytalnych. Polska planuje zresztą pełne "ozusowanie" wszystkich umów, więc składki byłyby pobierane także od osób, które dziś ich nie płacą. Ale decyzja o wprowadzeniu takich przepisów jest ciągle odkładana. Pierwotnie "ozusowanie" miało się odbyć w roku 2023, potem 2025, teraz mowa o początku 2025. Środowiska przedsiębiorców twierdzą, że pełne ozusowanie wcale nie jest potrzebne, bo przecież skala zatrudnienia na dzieło i zlecenie jest minimalna. Jednocześnie alarmują, że ozusowanie podniosłoby koszty pracy. "Ozusowanie wszystkich umów, zwłaszcza o dzieło, to karanie osób aktywnych i przedsiębiorczych, m.in. freelancerów, którzy korzystają z możliwości wykonywania dodatkowych, często drobnych zleceń. To także dalsze rzucanie kłód pod nogi małym i średnim firmom, z których wiele boryka się już z bardzo trudną sytuację. W efekcie pełnego ozusowania, wzrośnie bezrobocie, a duża część umów będzie rozliczana w szarej strefie. Także polska gospodarka utraci bardzo ważny element innowacyjności i konkurencyjności" – czytamy w stanowisku m.in. Business Centre Club i Konfederacji Lewiatan oraz innych organizacji biznesu. Spośród wszystkich organizacji biznesowych i pracodawców jedynie Federacja Przedsiębiorców Polskich jest za ozusowaniem umów. – Stanowczo sprzeciwiamy się kolejnym próbom oskładkowania umów o dzieło i zwiększania obciążeń związanych z umowami zleceń. Działania Pani Ministry rodziny, pracy i polityki społecznej są szkodliwe dla polskiej gospodarki i wpisują się w trend zwiększania kosztów przedsiębiorstw, w tym kosztów pracy. Polska gospodarka staje się przez to mniej konkurencyjna i nisko marżowa, a przez to narażona jest na bankructwa w sytuacjach szoków i kryzysów gospodarczych – mówi Katarzyna Lorenc, ekspertka BCC ds. rynku pracy oraz zarządzania i efektywności pracy. Dodaje, że "oczywistym beneficjentem tych działań jest ZUS". Trochę się to nie klei, bo organizacje przeciwne ozusowaniu umów twierdzą, że w ciągu roku umowy o dzieło podpisuje zaledwie około 350 tys. osób. Z danych Ministerstwa Pracy wynika jednak, że zaledwie około 2 proc. osób, czyli tylko około 7 tys. twórców, w skali całego kraju, pracuje na umowach o dzieło traktując to jako główną formę zarobkowania. Pozostałe 98 proc. osób tylko dorabia do umowy o pracę. Organizacje wyliczają, że dzięki ozusowaniu umów o dzieło budżet Państwa otrzyma rocznie zaledwie około 0,6 mld zł. Gdyby takiej operacji poddać również umowy zlecenie, ZUS dostałby zaledwie 4 miliardy złotych rocznie więcej. Skoro to tak skromne sumy, to o jakim zabijaniu przedsiębiorczości i drastycznym wzroście kosztów pracy mowa? Co robić, by nie głodować na emeryturze? Z jednej strony można dokładać do ZUS coraz więcej pieniędzy. I ma to sens, bo ZUS jest najpewniejszym systemem emerytalnym. Jest państwowy, nie zbankrutuje (wbrew wielu teoriom). Przedsiębiorcy mogą bez problemu płacić wyższe składki, niż obowiązkowa minimalna. Jednocześnie sensu to nie ma, bo ZUS nie pomnaża pieniędzy. On od razu wydaje, składki są jedynie waloryzowane o wskaźnik inflacji. Potem waloryzowane są też emerytury, ale można mieć wątpliwości co do wskaźnika tej waloryzacji. Bazuje ona na oficjalnym wskaźniku inflacji, który nie odzwierciedla realnego wzrostu cen, na przykład żywności. Z drugiej strony już nie tylko warto, ale prawdopodobnie trzeba oszczędzać na emeryturę w tzw. trzecim filarze. PPK się opłaca, są też różne programy emerytalne, jak IKE i IKZE, są prywatne fundusze. – Emerytura dla wielu jest bardzo odległą perspektywą, a duża część z nas liczy na to, że państwo zapewni godne życie po zakończeniu aktywności zawodowej. Nie ma jednak wątpliwości, że każdy w ramach swoich możliwości finansowych, powinien we własnym zakresie dodatkowo inwestować z myślą o emeryturze, by w przyszłości utrzymać poziom życia zbliżony do obecnego – mówi Radosław Sosna, dyrektor ds. sprzedaży i budowania doświadczeń klientów w Goldman Sachs TFI. Ale Polacy niechętnie oszczędzają na emeryturę – tak wynika z najnowszej edycji badania Prudential Family Index. Tylko 40 proc. respondentów deklaruje, że poza płaceniem składek ZUS podejmuje działania w celu zabezpieczenia swojej przyszłości (nie robi tego 53 proc.). Co ciekawe Polacy nie boją się o swoją emeryturę – aż 59 proc. badanych nie uważa braku środków na tym etapie życia za powód do finansowych obaw. To źle. Obecnie stopa zastąpienia, czyli stosunek wysokości emerytury do ostatniej pensji wynosi ok. 54 proc. Według prognoz ZUS w 2040 r. wysokość emerytury zmaleje do 37,6 proc., a w 2050 r. spadnie poniżej 30 proc. Blisko 60 proc. Polaków myślących o dodatkowej emeryturze jest gotowych odkładać na ten cel do 500 zł miesięcznie. Jedynie 14 proc. respondentów jest skłonnych przeznaczyć ponad 1000 zł na dodatkową emeryturę. Największa grupa badanych (27 proc.) wskazuje kwotę zarobków w przedziale 5-7 tys. zł jako pozwalającą budować prywatny kapitał emerytalny - wynika z badania "Dodatkowa emerytura i ulga z tytułu IKZE", zrealizowanego na zlecenie Goldman Sachs TFI.  Problem w tym, że Polacy nie za bardzo mają z czego odkładać. Połowa ankietowanych we wspomnianym badaniu Prudentiala twierdzi, że po prostu brakuje im środków na oszczędzanie. Spora grupa nie wie też, jak oszczędzać, gdzie lokować pieniądze. Eksperci podkreślają, że nieważne ile, ważne by po prostu odkładać. Bo im wcześniej się zacznie, tym lepiej. Pru wylicza, że obecny 30-latek, aby zwiększyć swoją emeryturę o 2000 zł miesięcznie i zgromadzić kapitał o wartości 480 tys. zł, powinien odkładać tylko ok. 13 zł dziennie. To niecałe 400 zł miesięcznie. Z kolei 50-latek, mając taki sam cel oszczędnościowy, musi odkładać aż 1884 zł miesięcznie. Co się bardziej opłaca i co łatwiej zrobić?