Płynąc za Ezopem czyli o „Flow”
Dawno się tak nie stresowałam oglądając film. A przecież oglądam ich dziesiątki. Wiele z…
Dawno się tak nie stresowałam oglądając film. A przecież oglądam ich dziesiątki. Wiele z tych produkcji opowiada o rzeczach strasznych czy niepokojących. Wśród wybranych przeze mnie tytułów są thrillery, filmy sensacyjne czy polityczne. Ale żaden nie sprawił, że czułam taki stres jak „Flow”. Nominowana do Oscara w dwóch kategoriach łotewska animacja. Bo choć to nie jest opowieść straszna, to jednak sporo w niej kruchości. A przede wszystkim jest kotek. I dużo, dużo wody.
„Flow” to jedna z tych rzadkich produkcji, o której rzeczywiście można powiedzieć, że jest dla każdego. Animowana historia, o kocie, w post apokaliptycznym świecie, radzi sobie bez słów i dialogów. Płyniemy przez nią z nurtem wydarzeń i animacji. Poznajemy kolejny bohaterów, ale żaden głos zza kadru nie mówi nam ani gdzie jesteśmy, ani dokąd zmierzamy. Choć film ma swoje przesłanie i motywy przewodnie, to nie dba o to byśmy poznali każdy szczegół świata przedstawionego. Nie o to w tym podążaniu z nurtem historii chodzi. To niedopowiedzenie, oraz brak nawet jednoznacznego języka narracji sprawia, że film mogą oglądać starsi i młodsi, każdy bez względu na język czy zaplecze kulturowe. I to nie dlatego, że mamy tu dowcipy dla starszych i młodszych, ale dlatego, że jak w każdej dobrej opowieści od czasów Ezopa – wszystko to opowiada o nas samych.
W tym niedookreślonym świecie, gdzie woda podnosi się coraz wyżej, coś kiedyś było. Chyba jacyś ludzie, którzy budowali domy, rzeźbili koty i mieli łóżka. Na pewno potrafili żeglować. Na jednej takiej łodzi znajdzie się nasz kot. Nie ma imienia, nie wiemy jakiej jest płci. Czarne, ciekawskie stworzenie. Na łodzi jest też Kapibara, która jak wiadomo przyciąga do siebie wszystko co żyje, bo przecież Kapibara nie zrobi krzywdy. Jest też Lemur przywiązany do błyskotek, szkiełek, wszystkiego co pozostało po dawnym świecie. Jest tajemniczy ptak, tajemniczy – bo przecież ptaki w tym świecie są zagrożeniem, zwłaszcza dla młodych, chudych i ciekawskich kotów. Ale ten, wydaje się być bardzo pomocny. Wie, jak sterować łodzią. Jest jeszcze pies. Labrador. Wiemy, że reżyser filmu ma psa, dość podobnego do tego, którego widzimy na ekranie (razem oglądali nominacje do Oscarów). Pies jest wrogiem kota, ale właściwie to nie, pies chciałby się zaprzyjaźnić, kot ma wątpliwości. Trudno się trochę dziwić, bo choć to inny świat od naszego to jest to wciąż świat, w którym psy ganiają za kotami.
Podróż tych stworzeń przez zatopiony świat jest pełna niebezpieczeństw, trochę bez ładu i tylko z bardzo niejasno określonym celem. Co chwilę pojawia się możliwość, że któreś z nich wypadnie z łódki, że jednak nie uda się znaleźć kawałka lądu, że ta dziwna zbieranina, się pogubi i znów każde pozostanie samo na łasce tej przedziwnej krainy. To właśnie sprawiało, że cały czas kręciłam się nerwowo w miejscu oglądając film. Bo ten kot, którego widziałam na ekranie, choć animowany, miauczał zupełnie jak prawdziwy (choć proszę państwa jest tu nadużycie, bo kot filmowy jest czarny a ten, który podkładał miauknięcia rudy) i miał tą spłoszoną niepewność stworzenia, niekoniecznie przyzwyczajonego do ciągłej zmiany i wyzwań. Tak to już z nami jest, że potrafimy bez mrugnięcia okiem oglądać filmy, gdzie ludzie do siebie strzelają, ale jak woda podchodzi pod łapki kotka i ten kotek miauczy, to ja naprawdę się boję o kotka, siebie i duszę łotewskiego reżysera.
W tej nieśpiesznej animacji, nietrudno dostrzec jej podstawowe przesłanie. W obliczu niepewności, narastających problemów i dosłownego rozpadania się świata wokół nas, nikt nie da sobie rady sam. Do wyruszania na wyprawę trzeba zebrać drużynę. Ta zasada sprawdza się zarówno w grach komputerowych jak i w życiu. Trudne czasy wymagają też spojrzenia poza uprzedzenia, poza to co znamy, porzucenia tego co do czego się przyzwyczailiśmy. Nie oznacza to, że wszystko zawsze będzie dobrze i na nikim się nie zawiedziemy, ale nie będziemy sami. Zaś pod koniec – może się okazać, że to czego się baliśmy jest równie kruche i bezbronne co my sami. Bo ostatecznie, wobec wielkich zmian, wszystko jest małym pyłkiem, kotkiem trzymającym się brzegu łodzi na bezkresnych wodach.
Po „Flow” widać, że nie jest to animacja, która wyszła z największych studio filmowych. Choć sama w sobie jest piękna a twórcy wykorzystali taki miękki malarski styl, to są momenty, w których można dostrzec, że ten budżet to jednak jest zdecydowanie niższy od tego, którym dysponuje Disney. To nie jest problem animacji, bo jak różnorodność stylistyczną można potraktować jako problem, raczej dowód na to, że wbrew temu co może się czasem wydawać, zdecydowanie nie chodzi o to kto ma najwyższy budżet i najbardziej realistyczne ujęcia. Wciąż wygrywa przede wszystkim opowieść, umiejętność odpowiedniego dobrania metafory, sprawienie, że zrozumiemy zarówno to co w filmie odnosi się do naszego życia jak i sfery duchowej. Ale to też całkiem niezłe przypomnienie, że w animacji dzieje się bardzo dużo ciekawych rzeczy poza wielkimi studiami i jeśli ktoś ma wrażenie, że animatorów i twórców filmów animowanych można szybko zastąpić promptem wrzuconym do silnika AI to jednak jest słabo zorientowany w tym świecie.
Nie wiem czy „Flow” ma szanse na Oscara. Jego olbrzymim plusem jest prostota, która z jednej strony wciąga nas w sam środek opowieści, z drugiej – pozostawia z jasnym przesłaniem. Na pewno brak bariery językowej, czyni z tej produkcji idealny międzynarodowy hit. Dosłownie każdy może go obejrzeć, jeśli tylko ma półtorej godziny. Niestety, z doświadczenia (a także z licznych badań własnych i cudzych) wiem, że w rywalizacji Oscarowej niekoniecznie wygrywa ten film, który w danym roku ma największy potencjał. Na wygraną składa się przede wszystkim to jak dobrze jest poprowadzona kampania filmu i ile osób film widziało. Niestety wciąż wielu Akademików uważa animowane opowieści za kierowane głównie do dzieci. Tymczasem „Flow” nie jest ani dla dzieci ani dla dorosłych. Jest dla ludzi. Co niekoniecznie jest plusem, kiedy mowa o rywalizacji Oscarowej, gdzie trzeba bardzo jasno trafić w bardzo jasno określoną widownię. Nie przekreślam tych szans, ale wiem trochę jak te nagrody działaj.
Przede wszystkim jednak oscarowe zainteresowanie „Flow” oznacza szeroką międzynarodową dystrybucję, co dla małych produkcji – takich jaką jest nasza opowieść o kocie, z całą pewnością jest najważniejsze. Nie tylko dlatego, że dzięki temu mamy jakiekolwiek spotkanie z łotewską kinematografią (nie udawajmy – niezbyt częste) ale przede wszystkim, bo przypomina to nam, że dobrze opowiedziane historie, naprawdę nie potrzebują dialogów trzy razy tłumaczących o co twórcom chodzi i upewniających się, czy dobrze zrozumieliśmy. Za to chyba „Flow” cenię najbardziej – za prostą wiarę w widza i jego umiejętność wyciągnięcia wniosków. Plus to film, który nie tylko odsłania wrażliwość twórców, ale też pozwala wrażliwemu widzowi poczuć, że ktoś go tam po drugiej stronie widzi. Tylko o kota człowiek się ciągle boi.
PS: Brałam udział w dyskusji pod moim wpisem o „Dzikim Robocie” widziałam zdania, że „Flow” jest filmem lepszym. Tak jak wtedy tak i dziś, kiedy mam te dwa filmy na świeżo twierdzę, że nie są one do siebie bardzo podobne. Bo choć oba mają zwierzęta, społeczność i jakiś koniec znanego nam świata to jednak są to inne opowieści i co więcej – opowiedziane jednak innymi środkami. Oba filmy uważam za bardzo dobre, ale zupełnie inne. To, że oba są animowane i o zwierzętach wydaje mi się tylko powierzchownym podobieństwem. Mam poczucie, że często porównujemy do siebie filmy animowane, bo jesteśmy do tego skłonieni przez sposób mówienia o animacji. W istocie to tylko sposób snucia bardzo różnych historii o czym zdecydowanie nie można zapominać.