Bańka prysła / Kleks i wynalazek Filipa Golarza

Poprzedniej części serii o Kleksie Macieja Kawulskiego można było zarzucić sporo, ale wiele maskował wyczarowany z CGI i wyobraźni fantastyczny świat bajek. Na horyzoncie magicznej krainy majaczyły baśnie nowego pokolenia: latające wyspy jak z "Avatara" i odległe planety rodem z "Gwiezdnych wojen". Całość migotała, opalizowała i mamiła jak kolorowa mydlana bańka. Strona wizualna skutecznie

Sty 26, 2025 - 23:04
 0
Bańka prysła / Kleks i wynalazek Filipa Golarza
Poprzedniej części serii o Kleksie Macieja Kawulskiego moĹźna było zarzucić sporo, ale wiele maskował wyczarowany z CGI i wyobraĹşni fantastyczny świat bajek. Na horyzoncie magicznej krainy majaczyły baśnie nowego pokolenia: latające wyspy jak z "Avatara" i odległe planety rodem z "Gwiezdnych wojen". Całość migotała, opalizowała i mamiła jak kolorowa mydlana bańka. Strona wizualna skutecznie odwracała uwagę od pretekstowej i niespĂłjnej fabuły. " "Kleks i wynalazek Filipa Golarza" niestety nie skorzystał z tej samej sztuczki, bo wszystko, co ma się w nim mienić, fascynować i czarować poznaliśmy juĹź w poprzedniej części. Bańka fantazji prysła – twĂłrcom najwyraĹşniej skończyły się pomysły. Zostało natomiast to, co juĹź poprzednio się nie udało: nieskładna fabuła, nieciekawi bohaterowie i całkiem połoĹźona dramaturgia.  Film otwiera zbiĂłr zasad kleksowego świata. W kilku punktach objaśnia, co w nim moĹźna, a czego nie. Dorośli mogą opuszczać bajkową krainę, ale tylko na dobę. Mogą do niej powrĂłcić za sprawą magicznej formuły, ale działa ona tylko w dodatnich temperaturach. Z dalekiej północy powrĂłt moĹźliwy jest tylko przez specjalne portale. Zasad jest więcej i ich rola jest od początku jasna: mają generować konflikty i tworzyć dramaturgię. Jeśli daje się dorosłym jedynie dwadzieścia cztery godziny, to wiadomo, Ĺźe stanie się to dla nich waĹźną przeszkodą. TwĂłrcy więc opowiadają cały swĂłj film juĹź w pierwszych kilku minutach, zdradzając całą dynamikę fabuły. Trudno rĂłwnieĹź nie uznać takiego zabiegu za scenariuszowy wytrych, polegający na wymyśleniu sobie całkowicie arbitralnych zasad, ktĂłrych ich bohaterowie muszą się trzymać, bo inaczej czeka ich katastrofa. Dlaczego moĹźna opuszczać akademię tylko na dobę, a nie na dwie? Z jakiego powodu nie da się wrĂłcić z dalekiej północy, a nie – dajmy na to – z tropikĂłw? OdpowiedĹş jest prosta: bo inaczej nie powstałaby opowiadana w filmie historia.  A ta stanowi bezpośrednią kontynuację wydarzeń z "Akademii…". Akcja zatem krąży wokół Alberta, ktĂłry stanął w drzwiach zrozpaczonej śmiercią przyjaciela Ady. Jasnowłosy chłopiec okazał się robotem skonstruowanym przez tajemniczego Filipa Golarza, ktĂłrego zagadkę będą prĂłbowali rozwiązać – kaĹźdy na swĂłj sposĂłb – dziewczyna i sam Pan Kleks. Fabuła zatem dzieli się na dwie linie – jedną podąża Ada, ktĂłra wzięła sobie za punkt honoru uczynienie z Alberta prawdziwego chłopca (w sumie nie wiadomo dlaczego, przecieĹź polubiła go takim, jakim był do tej pory), drugą natomiast Kleks, ktĂłry musi skonfrontować się z dawno niewidzianym przyjacielem. Mimo tego rozbicia, trudno powiedzieć, by akcja ruszyła z kopyta. Dobra połowa filmu to zbiĂłr w kółko powtarzanych ĹźartĂłw wyjątkowo średniej jakości. O ile ptak Mateusz w wykonaniu Sebastiana Stankiewicza w poprzedniej części faktycznie potrafił rozbawić, tym razem raczej irytuje swoją głupkowatością i pyszałkowatością. Gdy kończą się skatologiczne Ĺźarty, pozostaje pustka, ktĂłrej Ĺźadne dowcipy (wciąż te same i tyczące się jedynie jego zadufania) nie potrafią zamaskować. Jeszcze gorzej dzieje się z postacią Kleksa. W pierwszej części profesor w wykonaniu Tomasza Kota czarował tajemniczością i ekscentrycznością – tym razem raczej jawi się jako nieporadny pajac. Nie ma w sobie za grosz inteligencji, przebiegłości, inicjatywy i jakiejkolwiek mądrości (kto i za co dał mu tytuł profesora?!). Daje sobą manipulować, jest naiwny, bezradny i całkowicie zagubiony – bardziej irytuje, niĹź wzbudza sympatię. TwĂłrcy prĂłbują zrzucić to na świat realny, ktĂłrego Kleks rzekomo nienawidzi, ale nie wszystko moĹźna tym faktem wytłumaczyć. Ciekawiej wypada juĹź Janusz Chabior jako sarumanopodobny Golarz, choć brakuje mu demoniczności i faktycznej grozy, co sprawia, Ĺźe czarny charakter z niego umiarkowany.  Cała dramaturgia, jak się moĹźna domyślić, bazuje na wyartykułowanych na wstępie zasadach. Kleks za kaĹźdym razem ląduje w świecie realnym pięć minut przed końcem czasu. Golarz, by się profesora pozbyć, wysyła go w mroĹşne ostępy, z ktĂłrych da się wrĂłcić tylko na piechotę. Zresztą plan Filipa i tak się nie udaje, bo Kleks wraca szybciutko jakimś portalem. Fabule brakuje zwartości i logiki. O ile punkt wyjścia jeszcze ma jako taki sens, to finał juĹź Ĺźadnego. Realizuje się bowiem na zasadzie deus ex machina – po prostu w ostatniej chwili pomoc nadchodzi (zresztą w całkowitej sprzeczności z intencjami Brzechwy, u ktĂłrego happy endu próşno szukać i dało się w tym słyszeć echa wojennych doświadczeń autora) i nikt nie powinien dociekać przyczyn i sensĂłw. NieszczegĂłlną inteligencją wykazuje się rĂłwnieĹź Golarz, ktĂłry wykorzystuje w celu unicestwienia świata bajek… postacie z bajek – co zresztą nawet jedna z nich zauwaĹźa i wyśmiewa. Motyw ten występuje zatem tylko po to, by akademie mogły nawiedzić barwne postacie złoczyńcĂłw z róşnorakich opowieści. I to chyba jest faktycznie jedyną rzeczą, ktĂłra się udała – postacie trzech wiedĹşm śmieszą i nieco niepokoją (i dodają nostalgii dostrzegalnej przez starszych widzĂłw, rozpoznających w nich marzącą za pociągiem do Hollywood Katarzynę Figurę i niegdysiejszą księżniczkę Abę – Małgorzatę Ostrowską), a hinduska zjawa odziana w złoto przywodzi na myśl intrygującą postać z netfliksowej antologii "Miłość, śmierć i roboty". Pojawienie się akurat tej postaci rymuje się z tematyką filmu, dotyczącą nowej technologii. To właśnie androidy i roboty wychodzą na pierwszy plan. Trudno o bardziej aktualny i fascynujący temat dla kina młodego widza. Gdy na co dzień dyskutujemy o sztucznej inteligencji, jednocześnie fascynując i obawiając się tego, czego jest ona zwiastunem, wydawać by się mogło, Ĺźe niepokoje te łatwo moĹźna byłoby przenieść na ekran. TwĂłrcy jednak całkowicie przestrzeliwują, więcej: temat spłycają i trywializują, jednocześnie przyjmując stanowisko skrajnie technofobiczne i – o zgrozo! – moralizujące. Kleks zarĂłwno Brzechwy, jak i Gradowskiego miał do technologii dość jasny stosunek, zwykł bowiem mawiać: "Technologia nie jest ani dobra, ani zła, wszystko zaleĹźy od tego, jak się jej uĹźyje". U Kawulskiego te słowa nie padają, bo technologia jest tym razem zła z gruntu. Kleks nie toleruje Ĺźadnej technologii w swojej akademii, nie pozwala dzieciom korzystać ze smartfonĂłw, w komĂłrkowych aplikacjach widząc czyste zło. Nawet w niezwykle sceptycznym wobec nowych technologii "Panu Kleksie w kosmosie" komputerowa technika wykorzystywana przez Wielkiego Elektronika ostatecznie znajdowała pozytywne zastosowanie. U Kawulskiego wszystko, co elektroniczne, jest z kolei z gruntu bezduszne i stanowi zagroĹźenie dla świata bajek analogowych – ktĂłre, najwidoczniej, da się poznawać tylko z zakurzonych książek. W tym świecie nikt o elektronicznych czytnikach najwyraĹşniej nigdy nie słyszał. Nie wiem, szczerze mĂłwiąc, w jaki sposĂłb Kawulski chce zdobyć sympatię u dzieciakĂłw, dla ktĂłrych cyfrowa technologia to nie gadĹźety, zabawki i fanaberie, a najzwyklejsza codzienność. Czy naprawdę trzeba odrzucać technologię, by zachęcić dzieciaki do otwarcia się na świat baśniowej wyobraĹşni?  Dziwne rzeczy dzieją się rĂłwnieĹź w warstwie muzycznej. Dawna "Akademia…" to rezerwuar niezapomnianych piosenek, z ktĂłrych Kawulski prĂłbuje korzystać, ale robi to bez ładu i składu. Dla przykładu: nową wersję "Suszyć, skruszyć" podkłada pod scenę szamańskiego rytuału, z kolei wykonywanego przez Czesław Śpiewa "Lenia" wrzuca bez jakiegokolwiek skojarzenia z tekstem wiersza Brzechwy. Zresztą, dziwić mogą rĂłwnieĹź wybory wokalistĂłw. Wspomniany Czesław śpiewa, ale nie pojawia się jako aktor. Z kolei Monika Brodka gra, ale juĹź nie śpiewa (cóş za marnotrawstwo!). Szkoda takĹźe, Ĺźe nikomu nie przyszło do głowy, by mając na planie Ostrowską, dać jej coś do śpiewania. Dostajemy rĂłwnieĹź nowe utwory, choć jest ich niewiele. Najbardziej zaskakujący – i chyba najlepszy – wykonuje popularny Stanki, odkrywając w ptaku Mateuszu duszę rapera.  "Kleks i wynalazek Filipa Golarza" jest dowodem na to, Ĺźe projekt Kawulskiego jest zbudowany na chwiejnym fundamencie. Brakuje mu solidnego kośćca fabularnego, przemyślanej psychologii postaci, charyzmatycznych liderĂłw dla tej historii. Jest tylko wyczarowana z CGI i wizualnych filtrĂłw scenografia, ktĂłra juĹź przy drugiej odsłonie okazała się jałowa, bo niepotrafiąca generować nowych niesamowitości – trudno za takie uznać wyciągnięte z obrazĂłw Salvadora Dalego długonogie słonie przechadzające się na trzecim planie. JuĹź przy drugiej odsłonie moĹźna zatem odnieść wraĹźenie, Ĺźe cały projekt to nic innego jak odcinanie kuponĂłw – wytwarzanie prościutkich i głupiutkich historyjek jak najmniejszym kosztem. Bańka pękła wyjątkowo szybko. Â